osiedlowe zakupy w owadzim sklepie skończyły się śmiechem przy kasie. a miało być szybko, sprawnie, bez łażenia między regałami bez potrzeby, trochę jedzenia i finito.
trochę jedzenia wpadło do kosza: mleko, chleb i ser żółty.
przy kasie ze zdziwieniem zaczęłam wyjmować z koszyka dalsze rzeczy, które z oficjalnym jedzeniem nie mają nic wspólnego: dwie czekolady, dwie paczki ciastek, dwie paczki czipsów, torba cukierków, saszetka dropsów, paczka herbatników
[w moim pojęciu herbatnik, a ciastko – to dwie różne rzeczy].
i teraz już wiem, że robienie zakupów na głodniaka to jednak zły pomysł. zwłaszcza, że jedna paczka została opróżniona
w czasie drogi powrotnej do domu. pomimo ciepłego, letniego deszczu.