Niechcąca krzywda

w gadce z przyjaciółką ta wygadała się, że przypadki życiowe, krzywdzące ją osobiście – występują nagminnie. w każdej postaci. jej samej również. opowieści fajnie się słucha, ale z samopoczuciem gorzej, gdy przypomnę sobie własne przypady/przypały/ka-ta-stro-fy. w większości sytuacji niechcący… zazwyczaj…

w ciągu tygodnia znalazłam cztery nowe, niezidentyfikowane (czas powstania? okoliczności??) siniaki wielkości różnej. ponieważ temperatura odbiega od syberyjskiej – zanotowałam również współczujące spojrzenia przekupek na targowisku. ponadto zrobiłam krwistą botwinkę, odcinając sobie kawałek palca. do dziś nie rozumiem, dlaczego ułomność własna nie kazała mi się stawić w szpitalu na szycie. w końcu ślady rzeźni sprzątałam jeszcze kilka godzin po wydarzeniu.

nie zbliżać się do samochodu (a bez tego ciężko prowadzić), bo kończy się to obiciami, zadrapaniami i łomotem w łokieć.

z bagażnika (taka nowa moda…). czytanie książek kończy się pocięciem palców kartkami. odkurzanie – poobijanymi nogami, bo ta rura plącze się przy maszynie, a sam odkurzacz nabiera dzikich mocy.

zamykanie szafki kuchennej udało się zakończyć na jednym złamanym paznokciu. u ręki. podobnej sytuacji na stopie (a tu szafki nie było) jeszcze nie wyjaśniłam.  zaplątanie się w smycz własnego psa na spacerze się liczy?

i naprawdę się nie staram. to wszystko jest przypadkowe. czy któryś przodek mógłby mi to wyjaśnić??