odwiedziny u cioci, dawno niewidzianej cioci, które o mało co nie zakończyły się zrzuceniem mnie ze schodów i prawie zawałem serca owej cioci zakończyły się dość pogodnie. wpadłam bez zapowiedzi, zostałam ugoszczona, chociaż dłuższą chwilę zajęło przekonanie się, że ta ledwo sięgająca stołu pyskata blondyneczka – to ja. fakt, urosłam, włosy ściemniały, gadatliwość w sumie została, ale przecież minęły trzy dekady…
opowieści dziwnej treści o rodzinie skończyły się rozległym plotkowaniem o tych i owych, którzy tacy, a tacy zrobili (lub nie zrobili)
i już tak jest w każdej rodzinie… świetna sprawa, polecam każdemu, chwila relaksu z nowym spojrzeniem na osoby, które przecież doskonale znamy!
i w pewnym momencie dowiaduję się, że moja inna ciocia, to ogólnie wredotką była za dzieciaka i awantury robiła o byle co.
aż najbliższa kuzynka kompletnie nie miała ochoty spędzać z nią wakacji.
– bo wiesz, jak ona robiła awanturę o źle posmarowaną kanapkę? to możesz sobie wyobrazić!
moja gadatliwość spadła do zera, zajęłam się intensywnie czarną herbatą. bo i któż może wiedzieć (na pewno nie ciocia po trzech dekadach nieobecności w moim życiu), że narzeczony mój własny czasami dostaje oczopląsu przygotowując dla mnie kanapkę i sprawdzając, czy aby z każdej strony jest ona wystarczająco obłożona… 🙂